Wszczęcie sprawy karnej w związku ze śmiercią Ramana Bandarenki zajęło Prokuraturze Generalnej Białorusi ponad trzy miesiące. Korespondentki Biełsatu, Kaciaryna Andrejewa i Daria Czulcowa zostały za nadawanie relacji na żywo z „Placu Zmian” – miejsca, z którego uprowadzono Ramana. Dziennikarka portalu TUT.by Kaciaryna Barysiewicz i lekarz Arciom Sarokin usłyszeli wyrok za podważanie informacji na temat alkoholu we krwi ofiary podawanych przez Komitet Śledczy i samego Łukaszenkę. W związku ze śmiercią na “Placu Zmian” wszczęto już niejedną sprawę. Państwo karze tych, którzy nie pozostali obojętni w stosunku do Ramana i jego rodziny. Tymczasem zabójcy wciąż pozostają na wolności.
18 lutego sędzia Natalla Buhuk skazała reporterki Biełsatu Kaciarynę Andrejewą i Darię Czulcową na dwa lata kolonii karnej. Dziewczyny zostały zatrzymane 15 listopada w Mińsku podczas transmitowania brutalnego rozpędzenia akcji, którą spontanicznie zorganizowano, by uczcić pamięć Ramana Bandarenki. Funkcjonariusze w kaskach i kominiarkach wyważyli drzwi do mieszkania na 14 piętrze, którego okna wychodzą na podwórko przy ulicy Czerwiakowa i z bronią w ręku zatrzymali dziennikarki. Kacia i Dasza zostały oskarżone o zorganizowanie masowych zamieszek.
Prokurator Alina Kasjanczyk twierdziła, że dziennikarki podczas transmisji dopuściły się „aktywnego zachęcania do uczestnictwa w nielegalnych masowych zamieszkach”. Według niej transmisja doprowadziła do zakłóceń w komunikacji miejskiej – utrudnienia funkcjonowania 19 linii. Straty Mintransu, czyli stołecznych zakładów komunikacji miejskiej oszacowano na ponad 11 tysięcy rubli białoruskich (ok. 16 tys. złotych). Kwota ta została w całości wypłacona przez bliskich dziennikarek. Jak twierdziła pani prokurator, Kaciaryna i Daria popełniły przestępstwo przy użyciu telefonów komórkowych, kamer wideo, statywów i kamizelek z napisem „prasa”.
– Najwyraźniej zasłużyły, skoro sąd tak zdecydował – tak wyrok skazujący dziennikarki skomentował białoruski minister informacji Ihar Łucki.
26 lutego adwokaci Kaciaryny i Darii złożyli apelację od wyroku skazującego dziennikarki. Obrońcy praw człowieka uznali dziennikarki za więźniów politycznych.
Proces przeciwko dziennikarce portalu TUT.by Kaciarynie Barysiewicz i lekarzowi Arciomowi Sarokinowi, który rozpoczął się 19 lutego, został nazwany sprawą „zero promila”. Prokuratura Generalna, która wszczęła postępowanie, oskarżyła dziennikarkę i lekarza o ujawnienie tajemnicy lekarskiej, co miało mieć poważne konsekwencje, a mianowicie „wywołanie napięcia w społeczeństwie i stworzenie atmosfery nieufności wobec kompetentnych organów państwowych”.
Prawo „tajemnicy lekarskiej” powinno chronić pacjenta i jego bliskich. Jednak matka Ramana, Alena Bandarenka, wielokrotnie publicznie oświadczała, że nie ma żadnych pretensji ani do dziennikarki, ani do lekarza, a rodzina wyraziła zgodę na publikację dokumentu w interesie społeczeństwa i w interesie Ramana.
Kaciarynę i Arcioma skazano 2 marca. Groziło im do trzech lat pozbawienia wolności. Dziennikarka usłyszała wyrok 6 miesięcy więzienia i grzywny w wysokości 2900 rubli (ok. 4200 złotych), lekarz – 2 lata więzienia w zawieszeniu na rok. Oboje zostali uznani przez obrońców praw człowieka za więźniów politycznych.
Anestezjolog i dziennikarka zostali zatrzymani 19 listopada. Arciom Sarokin jest lekarzem na oddziale ratunkowym, a Kaciaryna Barysewicz to dziennikarka TUT.by z 15-letnim stażem. W swoim artykule o śmierci Ramana Bandarenki, powołując się na dokumenty medyczne, słowa lekarza i zgodę rodziców Ramana, Kacia napisała, że chłopak był trzeźwy.
21 grudnia sędzia Anastasija Łajkouskaja uznała fotografkę gazety Nasza Niwa Szurę Pilipowicz-Suszczyc za winną udziału w „nielegalnym zgromadzeniu” i skazała ją na siedem dni aresztu. 20-latka odbywała karę w areszcie przy ul. Akreścina i w Żodzinie.
15 listopada Szura relacjonowała marsz pamięci Ramana Bandarenki. Dziewczyna została zatrzymana na ulicy Puszkinskiej w Mińsku i przewieziona do komisariatu dzielnicy Pierszamajski Rajon. Nie pomogła legitymacja prasowa przypięta do pasa. Reporterkę wypuszczono dopiero rankiem następnego dnia, skonfiskowano jednak sprzęt. Zgodnie z aktem oskarżenia, Szura szła razem z uczestnikami marszu, którzy trzymali biało-czerwono-białe flagi narodowe i krzyczeli „Żywie Biełaruś”. Dziewczynę aresztowano miesiąc po tamtym zajściu. Szurę i dzielnicowego, który przyszedł po dziewczynę, zawiózł do aresztu jej ojciec.
15 listopada również miński architekt Wadzim Dzmitronak wziął udział w akcji na cześć Ramana Bandarenki na „Placu Zmian”. Jeszcze tego samego dnia został zatrzymany. Państwowa telewizja BT podała, że mężczyzna był w posiadaniu „bojowego arsenału”. W materiale pokazano jego plecak, w którym rzekomo znajdowała się granat dymny, samodzielnie skonstruowane petardy, proca i stalowe kulki, własnoręcznie zrobiona pałka i kominiarka. Podkreślano, że mężczyzna wcześniej 35 razy popełnił wykroczenie. Podczas zatrzymania Wadzima dotkliwie pobito, trafił na szpitalny oddział ratunkowy z zamkniętym urazem czaszki.
12 stycznia Wadzim był sądzony z czterech artykułów. Za udział w pokojowym proteście na „Placu Zmian” grozi mu do ośmiu lat pozbawienia wolności. Jedynym świadkiem w sprawie jest funkcjonariusz HUBAZiK-u (Głównego Wydziału ds. Walki z Przestępczością Zorganizowaną i Korupcją), który zeznaje w kominiarce. Dzmitranok nie przyznał się do winy. Podczas procesu Wadzim opowiedział o tym, jak go bito i pryskano mu w oczy gazem pieprzowym. „Krew z twarzy wytarli biało-czerwono-białą flagą”, która, jak mówi architekt, nie należała do niego, ale figurowała w sprawie jako jego własność.
43-letni Wadzim Dzmitranok znajduje się w areszcie od 15 listopada. Był członkiem komitetu wyborczego Wiktara Babaryki i zbierał podpisy pod jego kandydaturą na prezydenta. Później został członkiem Rady Koordynacyjnej w poszerzonym składzie.
Po wydarzeniach z 15 listopada żona Wadzima widziała go tylko raz – w poczekalni szpitala, gdzie przyszła po rewizji w ich mieszkaniu. Mężczyzna siedział na wózku inwalidzkim, nie mógł się ruszać, a kiedy pielęgniarka próbowała przewieźć go na oddział, nie był w stanie nawet podnieść nóg na podnóżku.
2 marca w sądzie dzielnicy Centralny Rajon odbyła się druga rozprawa. Sędzia ogłosił przerwę do 15 marca.
17 lutego artystka Kryścina Pałtawiec została ukarana grzywną w wysokości 150 rubli (ok. 220 złotych) za rysunki, które malowała w mieście Skidel na zachodzie kraju, a także na przystankach autobusowych i mostach obwodu grodzieńskiego oraz w niektórych wsiach. Artystka jeździła na rowerze i zamalowywała wulgarne słowa z bocianami, herbem Pogoni, biało-czerwono-białymi choinkami, portretami Ramana Bandarenki oraz napisami „Wychodzę” i „Żywie Biełaruś”. Oskarżono ją o dewastowanie budynków i uszkodzenie mienia.
Wraz z Kryściną za „dewastację” sądzony jest znajomy dziewczyny, Andrej Apanasowicz, który trzykrotnie podwoził ją na miejsce, ale sam nigdy niczego nie malował. Mężczyznę ukarano grzywną w wysokości 2900 rubli (ok. 4200 złotych). Skonfiskowano rower dziewczyny, który miał być „narzędziem popełnienia przestępstwa”.
16 lutego 55-letni emerytowany wojskowy Igor Konopajko został skazany na 1,5 roku kolonii karnej o zaostrzonym rygorze. Sąd nakazał mu również wypłacić odszkodowanie w wysokości 7000 rubli (ok 10 tys. złotych) na rzecz Tacciany Aboznej, rzeczniczki prasowej komendy mińskiej dzielnicy Centralny Rajon. Obywatela Rosji skazano za chuligaństwo i znieważenie funkcjonariusza publicznego.
13 listopada Konopajko spryskał pianką montażową drzwi mieszkania rzeczniczki. Pianką pokrył również mechanizm zamka drzwi i skrzynkę pocztową. Na skrzynce pocztowej napisał „glina zabójca”, co zdaniem prokuratora „znieważyło autorytet pokrzywdzonej i podważyło prestiż działań władzy w państwie”.
Na rozprawie emeryt powiedział, że przeczytał artykuł z komentarzem Aboznej na temat śmierci Ramana Bandarenki, w którym kobieta stwierdziła, że zamordowany chłopak był pijany. Zszokowało go, że w słowach rzeczniczki prasowej nie ma śladu współczucia dla rodziny zmarłego. Jak twierdzi, umieścił ten napis na skrzynce pocztowej, „aby Aboznaja wiedziała, że ludzie mają inne zdanie na temat przyczyn śmierci Ramana Bandarenki”.
3 lata aresztu domowego za znicze
Po wyborach czterokrotnie zatrzymywano Wolhę Pawłową, aktywistkę projektu Siarhieja Cichanouskiego Kraj dla Życia (Strana dla Żyzni) i członkinię komitetu wyborczego Swiatłany Cichanouskiej. Ostatni raz miało to miejsce 15 listopada, w dniu akcji upamiętniającej Ramana Bandarenkę. Dziewczyna wraz z koleżanką poszła na „Plac Zmian”, aby postawić tam znicze. Już miały odjeżdżać, gdy nagle funkcjonariusze otoczyli plac i zaczęli łapankę, zatrzymano przyjaciółkę aktywistki. Nie było możliwości ucieczki, Wolha po raz kolejny trafiła do milicyjnej więźniarki.
Nie wypuszczono jej na wolność. Kilka dni później usłyszała zarzut „organizacji masowych zamieszek” (art. 342 cz. 1 KK). W areszcie Wolha kilkakrotnie trafiała do karceru i ogłaszała strajk głodowy. 11 stycznia 2021 r. kobieta została uznana za więźnia politycznego. 19 lutego Pawława została skazana na 3 lata aresztu domowego. Wolha ma 6-letniego syna.
16 listopada sędzia sądu dzielnicy Frunzenski Rajon Andrej Mleczka rozpatrywał sprawę Wiktorii, zatrzymanej razem z matką 15 listopada na Placu Zmian. Dziewczyna oświadczyła, że wbrew temu, co wpisano w akcie oskarżenia, nie brała udziału w proteście i nie stawiała oporu milicji. Jak mówi zatrzymana, była w ciąży – dzień wcześniej zrobiła test, który dał wynik pozytywny. Sędzia jednak skazał dziewczynę na 25 dni aresztu.
17 listopada służby prasowe Sądu Najwyższego Białorusi poinformowały, że fakt ciąży dziewczyny nie został potwierdzony.
DR, ksz/ belsat.eu