"Czasem wydaje mi się, że jeszcze do końca nie wyszłam." Rozmowa z Darią Czulcową po 2 latach łukaszenkowskiego więzienia


Dziennikarka Bielsatu Daria Czulcowa na początku września wyszła na wolność po prawie dwóch latach w łukaszenkowskim więzieniu, do którego trafiła za relacjonowanie protestów. Półtora miesiąca później spotkaliśmy się z Darią w Warszawie, by opisała system, przez który przewinęły się już tysiące ludzi uznanych przez reżim za wrogów. Opowiedziała nam też, jak adaptuje się do życia na wolności.

Daria Czulcowa w ogrodach Biblioteki Uniwersytetu Warszawskiego. Po uwolnieniu z kolonii karnej dziennikarka musiała emigrować z Białorusi. 11 października 2022 r.
Zdj. Alisa Hanczar/belsat.eu

– Gdy zostałaś zatrzymana, miałaś 23 lata, a na Białorusi trwały protesty po sfałszowanych wyborach. Teraz, po wyjściu z kolonii karnej masz lat 25, a twój kraj jest zaangażowany w wojnę z Ukrainą. Powiedz, jak zmieniło się twoje życie przed więzieniem i po nim?

– Zmieniło się we wszystkich aspektach. Po pierwsze byłam zmuszona do emigracji, bo nie mogłam dłużej pozostać na Białorusi. Jeśli chodzi o aspekt psychiczny, to do momentu aresztowania było ciężko, po [sfałszowanych] wyborach często pracowałam bez przerwy, bo w weekendy relacjonowałam marsze. To był jednak trud, który sama wybrałam, bo taka była potrzeba chwili.

Ale do więzienia nie chciałam trafić! Ten ciężar moralny spadł na mnie nie z mojej woli. Oni zmusili mnie do cierpienia. 

Wiadomości
Daria Czulcowa na PRIX Europa: „Lata więzienia to cena, jaką płaci się za mówienie prawdy”
2022.10.28 20:47

– Dlaczego w takim razie, skoro wycierpiałaś już swoje, odsiedziałaś cały wyrok, musiałaś wyjechać z ojczyzny?

– Praktyka pokazuje, że oni lubią ponownie wszczynać sprawy karne. Po drugie, na Białorusi nie mogłabym pracować, a emigracja do Warszawy jest dla mnie powrotem do mojej pracy. Będę znów pracować w dziennikarstwie. Niezależnych mediów już tam nie ma. A gdyby nawet były, to za pracę w nich znów by mnie posadzili. A w państwowych pracować nie będę, dziękuję.

Dlatego jeszcze w kolonii zapadła decyzja, że muszę wyjechać. Wszyscy rozumieją, że nawet po odbyciu kary dla więźniów politycznych nie ma życia na Białorusi. 

– Emigracja czeka więc wszystkich z dwóch tysięcy byłych i obecnych więźniów politycznych?

– Oczywiście nie wszystkich. Niektórzy wychodzą i rozpływają się w społeczeństwie. Dzięki temu mogą zostać na Białorusi nie rzucając się w oczy. 

– O ile pracują w normalnych zawodach, bo dziennikarz nie jest na Białorusi zawodem normalnym.

– Tak. Ale to samo dotyczy nauczycieli, których nie przyjmą już do szkoły czy uniwersytetu. I co ci ludzie mają począć? Mają kilka fakultetów, przepracowali dekady jako wykładowcy, są elitą intelektualną kraju. Jak mają teraz pracować? Jako dozorcy i sprzedawczynie? Wykształceni ludzie siedzą teraz za kratami i nie wiedzą, co zrobić po wyjściu na wolność.

Wiadomości
„Jesteście niesamowitymi ludźmi”. Daria Czulcowa dziękuje za wsparcie podczas pobytu w niewoli
2022.09.05 19:17

– Jacy ludzie trafiają na Białorusi za kraty? Nie chodzi mi teraz o więźniów politycznych, ale takich “statystycznych osadzonych”.

– W areszcie śledczym siedziałam głównie z kobietami, które trafiły tam za alimenty, narkotyki i kradzieże. A w kolonii był już cały przekrój. W areszcie cele były obliczone na 6-12 osób. A kolonia była ogromna. Tam w jednym oddziale jest do 100 osób, a oddziałów jest 15.

– Czyli w jednym miejscu osadzono 1500 kobiet?

– Ponad 1000, choć w pewnym momencie było ponad 2000, a oddziały były przepełnione. Ale to było zanim tam trafiłyśmy [z dziennikarką Biełsatu Kaciaryną Andrejewą]. W międzyczasie była amnestia i wiele osób wyszło.

Wiadomości
Amnestia Łukaszenki nie obejmie więźniów politycznych
2022.10.13 17:06

– Jak wygląda kolonia karna? Więźniowie żyją tam w barakach, czy murowanych budynkach?

– Nie, to już nie baraki. Budynek oddziału przypomina akademik. Ma dwie albo trzy kondygnacje, a najwyższe cztery. Każde piętro jest przypisane do innego oddziału, więc od wielkości piętra zależy liczebność oddziału – od 75 do 110 osób. Piętro podzielone jest na segmenty z sypialniami. W moim oddziale były trzy segmenty, w każdym po 30 osób. Przed budynkiem są też altanki, z których można swobodnie korzystać. Ale teren wokół jest ogrodzony i nie da się tak po prostu wyjść. 

Женская исправительная колония №4 в Гомеле
Żeńska Kolonia Karna w Homlu, w której osadzone zostały dziennikarki Biełsatu Daria Czulcowa i Kaciaryna Andrejewa. Kwiecień 2021 roku.
Zdj. AW/belsat.eu

– Tam przez cały czas pilnowali was nadzorcy, czy mogłyście się zachowywać swobodnie?

– Takiego nadzoru jak w areszcie śledczym, gdzie co dziesięć minut otwiera się wizjer w drzwiach celi, w kolonii karnej nie ma. Pod tym kątem w kolonii jest lżej. Ale byłyśmy cały czas obserwowane przez inne osadzone. Funkcjonariusze operacyjni wiedzieli o wszystkim, co robimy.

Dlatego po pewnym czasie przestałyśmy się ukrywać i robiłyśmy wszystko jawnie. [Śmieje się.] I tak wiemy, że wszystko wiecie. Po co mamy się ukrywać. 

Są też kontrolerki, sześć kobiet, które stale chodzą po kolonii, zaglądają do oddziałów, sprawdzają czy wszystko w porządku, czy nikt się nie tłucze, czy nie jest naruszany regulamin odzieżowy. W każdym oddziale siedzi też naczelniczka oddziału. 

– Powiedziałaś, że w areszcie były z tobą oskarżone w sprawach narkotykowych. Czy trafiały one do kolonii? Kilka lat temu Łukaszenka zapowiedział złagodzenie drakońskich kar dla narkomanów.

– Amnestia rzeczywiście się odbyła, ale gdy byłam w areszcie siedziały ze mną małolaty, dziewczyny po 18-23 lata. Śledczy zrobili z nich grupę przestępczą, za co groziło im do 12 lat. Czyli on [Łukaszenka – przyp. red.] je wypuścił, a potem znów posadził. 

Narkomanów zamykają, bo to młoda, darmowa siła robocza, której potrzeba w koloniach. Będą tam przez 15 lat siedzieć i pracować w szwalni. Szyć mundury dla żołnierzy, milicjantów, strażaków, lekarzy i samych więźniów. A oni [reżim] będą na tym zarabiać. Bo te dziewczyny dostają za swoją pracę po 2 ruble miesięcznie. 

Analiza
Tania siła robocza w białoruskich koloniach karnych. Jak państwo zarabia na pracy więźniów
2021.09.20 13:56

– Praca w kolonii karnej jest dobrowolna czy przymusowa? Czy można jej odmówić?

– Można odmówić, ale wtedy trafisz do karceru. A karcer to straszne miejsce. Tam zimą i latem zawsze jest zimno. Żartowałyśmy, że w lato, żeby odpocząć od upału, zawsze można coś odwalić i trafić do karceru.

Latem kolonia staje się piekłem. Wszystko jest wyasfaltowane i nagrzewa się tak, że nie można wytrzymać. Tam nieraz ludzie mdleli z gorąca, z przepracowania. Boże, czasem miałam wrażenie, że tam wystarczy się obudzić i od razu można zasłabnąć.  

Oni nie uważają osadzonych za ludzi, tylko za roboty, które powinny dla nich pracować i nie trzeba im za to płacić, bo przecież robotom się nie należy. “Osadzeni nie mają żadnych praw, mają tylko obowiązki” – tak nam mówili. 

– Opisz proszę, jak wyglądał wasz porządek dnia. Tak, żebyśmy wiedzieli, o czym rozmawiamy.

– Pobudka jest o 6 rano, a wyjście na śniadanie o 6.20, czyli na ogarnięcie się jest 20 minut. W tym czasie 100 osób musi się umyć w 8-10 umywalkach i skorzystać z 8 toalet. Więc zawsze ktoś się nie umył. Na śniadanie miałyśmy 20 minut. O 6.50 wracałyśmy do oddziału, żeby przygotować się, wypić kawę przed pracą i zapalić.

Женская исправительная колония №4 в Гомеле
Żeńska Kolonia Karna w Homlu, w której osadzone zostały dziennikarki Biełsatu Daria Czulcowa i Kaciaryna Andrejewa. Kwiecień 2021 roku.
Zdj. AW/belsat.eu

O 7 wychodziłyśmy do pracy. O 7.30 już byłyśmy w fabryce. Zanim zapaliłyśmy, przygotowałyśmy swoje maszyny – była już 8. O 12 szłyśmy z fabryki do stołówki na obiad, o 13 wracałyśmy, a o 14.30 był dzwonek oznaczający koniec pracy. 

O 15 byłyśmy w oddziale i do 16 miałyśmy czas dla siebie – żeby coś zjeść, umyć się. O 16 był apel, na którym stałyśmy 20 minut, a potem szłyśmy na wektor [zajęcia kulturalno-oświatowe – przyp. red.]. Do 17.30 wszystkie osadzone musiały siedzieć w telewizorni i gapić się w telewizor. Pokazywali albo państwową telewizję, albo produkcje więziennego studia telewizyjnego – różne wykłady, przemówienia. Od 17.30 było pół godziny przerwy i znów telewizja do 19. Wtedy szłyśmy na kolację, a po niej do 22 miałyśmy czas wolny. Tak wygląda dzień bez dyżuru. Jeśli ma się dyżur, to w czasie wolnym trzeba sprzątać swój sektor: łazienki, korytarz, klatkę schodową, dziedziniec oddziału, plac fabryki.

– Ale posiłki przygotowuje tam ktoś inny. 

Robią to osadzone z Oddziału Szóstego, gospodarczego. To jest ich praca. Pracują w stołówce, w Domu Matki i Dziecka, sprzątają budynki administracyjne. 

Czym jest Dom Matki i Dziecka?

– Tam przebywają niemowlęta, które urodziły się już w kolonii. Mamy mogą oddać je na wolność, jeśli mają komu: mężowi, babci. Niektóre nie chcą tego robić, bo nie chcą rozłączać się z dziećmi, niektóre nie mają gdzie ich oddać. Odnosiłam wrażenie, że część z nich po wyjściu z kolonii pozbędzie się tych dzieci. Osadzone matki mogą przychodzić tam w czasie wolnym, zobaczyć się z dziećmi, nakarmić je, pobawić się z nimi. Mają oddzielny grafik, a w nim spacer. Ale same tam nie mieszkają.

Są tam tylko dwie-trzy mamy, które “zasłużyły” sobie, by cały czas przebywać ze swoim dzieckiem. Czy naprawdę trzeba zasługiwać na to, by żyć ze swoim dzieckiem? 

Wywiad
Spotkanie uwięzionej dziennikarki Biełsatu z matką przełożone
2022.04.05 15:56

– Mówiłaś, że w kolonii karnej było ponad 1000 osadzonych. Ile z nich było więźniarkami politycznymi?

– Przed moim wyjściem [latem br.] do kolonii napływał ciągły strumień więźniarek politycznych. Każdego tygodnia 5-6-8 kobiet. Więc o ile początkowo liczyłyśmy każdą polityczną, to potem nie byłyśmy w stanie – tyle dziewczyn skazywano za komentarze i lajki w mediach społecznościowych. Ale przyjmijmy, że średnio były to 4 polityczne na oddział, oddziałów jest 15, więc około 60 kobiet.

– Czy jako polityczne trzymałyście się razem?

– Starałyśmy się. Ja trafiłam do kolonii jako jedna z pierwszych i już wtedy starałyśmy trzymać się razem. O ile na początku stałyśmy w dwie-trzy, to potem nasze kółko urosło do dwudziestu. Tam były skazane w 2021 roku studentki, wykładowczynie, uczestniczki marszów, aktywistki. 

Ale dziewczyny, które w ostatnim czasie trafiały tam za lajki, już do nas nie dołączały. Operacyjni wyprali im mózgi i przekonali, że nie mogą kontaktować się z innymi politycznymi.

– Czyli była między wami zauważalna różnica. Czy też podejście do tych dwóch grup było inne?

– Nie słyszałam, żeby skazane za lajki były jakoś szczególnie prześladowane. Administracja sama rozumiała, że to już za dużo. Z kolei wobec nas byli okrutni.

Historie
Od „meliny” do symbolu tortur i zbrodni białoruskich funkcjonariuszy. Co kryje się za murami aresztu przy Akreścina
2022.10.02 18:17

– W jaki sposób w koloniach karnych prześladowani są więźniowie polityczni?

– Omówmy to na prawdziwym przykładzie. W jednym z oddziałów siedzi więźniarka polityczna. Współosadzonych ma dobrych, nikt jej tam nie rusza, siedzi spokojnie siedem miesięcy. Potem administracja dostaje z góry polecenie: “Tyle osadzonych ma się przyznać do winy, a tyle napisać prośbę o ułaskawienie. Do roboty!” 

Z jakiegoś powodu wybrali tę dziewczynę. Przenoszą ją do najgorszego oddziału w kolonii, to tzw. pres-otriad, w którym wszystkie osadzone codziennie na siebie donoszą, gdzie operacyjny jest kompletnym sadystą. Jest całodobowo śledzona przez współosadzone, które odcinają jej guziki [więzień musi chodzić w zapiętych ubraniach] i podrzucają igły [więzień nie może posiadać ostrych przedmiotów]. 

Poza codzienną pracą ta dziewczyna ma też codziennie dyżur, czyli po pracy sprząta toaletę, myje podłogę na korytarzu, sprząta stołówkę albo odśnieża plac fabryki. To presja moralna i fizyczna, bo od przepracowania źle śpi, mało je, bo nie ma czasu. W ciągu półtora miesiąca chudnie 10 kilogramów.

Wystarczy zobaczyć twarz człowieka, nad którym się tak znęcają. Marnieje on wtedy na twoich oczach, znika. Widzisz, że każdego dnia płacze, bo nie wytrzymuje presji. W opowieści to nie wydaje się tak straszne, ale nie wyobrażam sobie, jak dziewczyny, nad którymi się tak znęcają, są w stanie to przeżyć. 

Historie
„Tu nie wytrzymują długo nawet strażnicy”. Kolonia w Nowopołocku to jedno z najsurowszych miejsc na Białorusi
2022.10.25 15:05

– Czy w ten sposób administracji udaje się osiągnąć swój cel?

– W niektórych przypadkach tak. Więźniowie polityczni są tam ze sobą mocno związani. Staliśmy się dla siebie rodziną. Administracja to oczywiście widziała i szantażowała jedną więźniarkę polityczną kosztem drugiej. I zazwyczaj w ten sposób coś osiągali. 

– Wyjaśnij mi proszę, po co administracja zmuszała was do przyznania się do winy i pisania do Łukaszenki próśb o ułaskawienie? Wydaje się przecież, że skoro reżim skazał was na długie lata więzienia, to nie powinno mu zależeć na wypuszczeniu was przed czasem.

– Oni chcą pokazać, że my, “zdrajcy”, pękliśmy i prosimy ich o litość. Żeby On znów mógł pokazać, że my jesteśmy źli, a On taki dobry i wypuścił nas do domów. Z niektórymi im się to udawało. Niektórzy nie wytrzymywali presji, albo nie widzieli sensu dalszego cierpienia. Próbowali czegoś, żeby wyjść, bo przecież niektórzy mają dzieci, starszych rodziców. Wszyscy mają swoje powody, by tam nie być, dlatego nigdy nikogo nie potępiałam za taki wybór. Nikt ich nie wytykał palcem i nie nazywał zdrajcami. 

– Stosowane przez nich metody nie są niczym nowym. O podobnych przeczytać można w książkach o sowieckich czy niemieckich obozach. 

– W areszcie śledczym w Żodzinie strażnicy wymyślili nawet karę, którą nazwali “komorą gazową”. W małej celi siedziało 12 osób, w tym 11 palących, a oni zamknęli nam wszystkie okna. I tak żyłyśmy kilka dni.

– Za co?

– Za grypsy. Dwie dziewczyny z celi chciały z kimś popisać. W oknie jest krata, metalowa żaluzja i jeszcze jedna krata. Światło nie wpada, niczego na zewnątrz nie widać, a mimo to da się komunikować.

W tym celu z papieru kręci się długi na metr kijek – “pomost”. Na nim montuje się celofanowy woreczek, nazywany “spadochronem”. Trzeba jeszcze spruć swój sweter, żeby zapleść “konia” – sznurek z przędzy. Za pomocą “pomostu” za okno przepycha się “spadochron” przywiązany do “konia”. Dzięki wiatrowi “spadochron wlatuje w okno którejś z cel obok. Cele są teraz połączone sznurkiem, za pomocą którego można przesyłać listy, cukierki, papierosy.

– Więzienna poczta.

– Tak, więzienna poczta, która jest zakazana. Dziewczyny, które się tym zajmowały, zostały przyłapane. Tam był strażnik-sadysta, który zamknął nam wszystkie okna. Ja rozumiem, że złamały regulamin, ale powinni ukarać je dwie, a nie całą dwunastkę. Potem przez kilka dni siedziałyśmy wszystkie w “komorze gazowej” i umierałyśmy w niej. Ja ja mam jeszcze klaustrofobię i gdy brakowało powietrza było ze mną bardzo źle.

– Podczas naszej rozmowy przeżywam pewien dysonans. Przez cały okres twojego zniewolenia publikowaliśmy fragmenty i całe twoje listy do mamy. Jednak z nich wyłaniał się zupełnie inny obraz aresztu i kolonii karnej.

– Przecież nie mogłam pisać: “Mamo, dziś po mnie przyszli i wszystkimi rzeczami wyciągnęli na rewizję. Tylko dlatego, że mogli!” Przecież takich rzeczy się mamie nie pisze. Pisze się: “Mamusiu, u mnie wszystko dobrze, czytam książki, piszę listy, chodzę do pracy i na siłownię, jak mnie puszczą.” Bo przecież nie chcesz, żeby mama się martwiła. Po drugie, jeśli napiszesz coś złego o administracji, taki list zwyczajnie nie dojdzie do mamy. A chcesz, żeby doszedł, więc piszesz, że nie jest tak źle. 

Sylwetka
“Dasza mi mówiła, że tylko pokazuje prawdę…” List od matki więzionej dziennikarki Biełsatu
2021.02.04 11:45

– Opowiedz jeszcze, jak to było z listami? Wiadomo, że niektórzy listów nie dostają wcale, albo tylko od najbliższej rodziny. Czy w areszcie i kolonii wygląda to jakoś inaczej?

– To nie chodzi o miejsce, tylko o czas. W 2021 roku w areszcie dochodziły do nas listy, tylko nie w takiej ilości, w jakiej powinny. Dostawaliśmy może jedną czwartą. W kolonii przychodziło jeszcze mniej listów. Im więcej w kolonii było politycznych, tym mniej listów dostawaliśmy. Myślę, że nie wytrzymali zalewu listów, nie dawali rady ich cenzurować.

Po Nowym Roku 2022 zauważyliśmy, że zaczęło przychodzić mniej listów. A gdy zaczęła się wojna, wydawali nam już tylko listy od najbliższych krewnych. Myślę, że bali się, że ludzie będą nam pisać o wojnie. Oni bardzo bali się tego tematu.

– Kiedy i w jakich okolicznościach dowiedziałyście się o wojnie?

– To było już 24 lutego. Ktoś tego dnia miał spotkanie z adwokatem i od niego się dowiedział. Po obiedzie wróciłyśmy do fabryki, gdzie przed pracą zbierałyśmy się jeszcze na papierosa. Podeszłam do naszych dziewczyn i one mi powiedziały. Początkowo nie wierzyłyśmy, że to możliwe. Potem już oglądałyśmy wiadomości, rozmawiałyśmy z bliskimi.

Po wybuchu wojny nasze rozmowy telefoniczne znów były podsłuchiwane. Raz zdążyłam tylko się z mamą przywitać, a potem włączyli podsłuch i połączenie było już tak słabe, że nic nie słyszałam. Bardzo się wtedy zdenerwowałam i powiedziałam, że mogli przyjść osobiście posłuchać i nie psuć mi rozmowy z mamą. 

– Czy więźniowie opowiedzieli się po którejś z walczących na Ukrainie stron?

– W tej kwestii kolonia się podzieliła. Więźniowie polityczni z miejsca byli przeciwni wojnie. Inaczej z więźniami kryminalnymi.

Trzeba rozumieć, że ludzie tam siedzą długie lata. Żadnego źródła informacji, poza państwową telewizją, nie mają. Oni temu telewizorowi wierzą. Tacy ludzie stracili umiejętność krytycznego myślenia. Nie mogą filtrować informacji, bo innych nie dostają. 

Problem w tym, że tam rzeczywiście piorą mózgi. Z więzienia wychodzi potem stado, którym łatwo kierować. Właśnie takich ludzi potrzebuje państwo. Nie potrzebują ludzi rozumnych, tylko posłusznych. 

– Czy po wybuchu wojny zmieniło się coś w stosunku administracji do was, w ochronie kolonii?

– Na pewno w kolonii były ćwiczenia. Może bali się, że się zbuntujemy, a może ćwiczyli w innym celu. Na przykład mieli ich gdzieś wysłać. 

Wiadomości
Osadzona dziennikarka Biełsatu uznana za ekstremistkę
2021.04.06 15:07

– Pamiętam, że na początku protestów w 2020 roku były takie nadzieje, że osadzeni zbuntują się w koloniach i pomogą obalić reżim.

– Oni bardzo długo nie wiedzieli, co się dzieje. Osadzone mówiły mi potem: oglądałyśmy telewizję i nic nie rozumiałyśmy. Bo w państwowej telewizji była zupełnie inna rzeczywistość. A potem w koloniach pojawiły się pierwsze polityczne, zaczęły opowiadać jak było naprawdę. I wtedy niektóre włączyły krytyczne myślenie, zaczęły rozumieć, że nie pokazywano im prawdy.

Ale były też takie, które twierdziły, że to my kłamiemy, a telewizja mówi prawdę. Że jesteśmy opłacone przez zagranicznych władców marionetek z Polski, Litwy i Ameryki. 

Ich podejście się z czasem zmieniło?

– Zmieniło się to, że przywykły. Przyzwyczaiły się do tego, że w kolonii są polityczne, “żółte”, “pisklaczki”, bo mamy naszyte żółte łatki “ekstremistek”. Żartują z tego, bo i my z nimi z tego żartujemy. To stało się już normalne.

Reportaż
„Polityczni dyktują tu zasady”. Jakie warunki panują w mińskim areszcie śledczym przy ul. Waładarskiego
2022.09.29 14:28

– Więźniarki polityczne często mają wyższe wykształcenie. Czy stały się elitą kolonii? 

– Nie zostałyśmy elitą, bo byłyśmy tam wyrzutkami. W niektórych oddziałach początkowo z politycznymi się nie rozmawiało. 

Ale w pewnym sensie dla kolonii stało się coś dobrego, bo przyjeżdżają ludzie z wyższym wykształceniem, studentki. Ludzie tak twórczy, że mogli całą kolonię rozerwać swoimi wierszami, piosenkami, czasem po prostu rozmową. 

Jakie było za kratami podejście do języka białoruskiego? Czy różniło się ono u osadzonych i strażników?

– Stosunek był taki sam. W areszcie śledczym były 2-3 osoby, które przez cały czas mówiły po białorusku, oczywiście polityczni. Dla administracji i osadzonych był to lekki szok. Najpierw patrzyli wielkimi oczami i zastanawiali się, dlaczego one postanowiły mówić po białorusku. Czy chciały się wyróżniać, pokazać, jakie są mądre? 

– Czyli białoruski nie jest już językiem wsi, tylko inteligencji?

– Bo właśnie tak jest. Na wsi mówi się trasianką (mieszanką). Po białorusku można porozmawiać przede wszystkim w Mińsku. To znaczy można było, bo teraz wszyscy wyjechali do Warszawy, Wilna.

Słyszałam nawet coś takiego, że dziewczynom rozmawiającym po białorusku mówili: mów normalnie. Czyli białoruski jest dla nich nienormalny… Język narodowy łączył im się z Pogonią i biało-czerwono-białą flagą. Był dla nich symbolem protestu. 

– Czysty ekstremizm!

– Tak, mówienie po białorusku było dla nich równe ekstremizmowi. Jednak z czasem wszyscy przywykli, że one rozmawiają po białorusku, zrozumieli, że nie przestaną i przywykli. Ktoś tam nawet z administracji zaczął odpowiadać po białorusku. To nawet pozytywny rozwój sytuacji.

Na koniec chciałbym zapytać, jaka jest dla ciebie główna różnica między życiem na wolności i w więzieniu?

– Jestem na wolności od półtora miesiąca, a czasem wydaje mi się, że jeszcze do końca nie wyszłam. Niby wyszłam, niby jestem na wolności, ale te myśli, te obrazy – dalej są tu ze mną.

Pilne!
Dziennikarka Biełsatu Daria Czulcowa wyszła na wolność po dwóch latach kolonii karnej
2022.09.03 10:16

Rozmawiał Piotr Jaworski, belsat.eu

W aresztach i koloniach karnych Białorusi przebywa obecnie 1335 więźniów politycznych reżimu Alaksandra Łukaszenki.

Aktualności