10 zatrzymań w ciągu 4 miesięcy. Czym naraziła się władzom emerytka z Polesia?


Alena Hnauk postanowiła odwiedzić areszt w Brześciu, by podarować mu, dla żartów, kosz na śmieci. Jak twierdzi, w jej „ulubionej” celi, przeznaczone do tego celu wiadro, sypie się ze starości. Milicjanci nie docenili jednak gestu emerytki i wsadzili ją na dwie doby.

Alena z wiadrem, które zamierzała podarować aresztowi tymczasowemu w Brześciu.
Zdj. Belsat.eu

Alena Hnauk jest stałą uczestniczką coniedzielnych demonstracji w Brześciu, choć musi na nie dojeżdżać aż 100 km. Regularnie jest też zatrzymywana przez milicję, trafia do aresztu, dostaje mandaty za udział w nielegalnych zgromadzeniach. Jest nawet oskarżona w sprawie karnej o organizowanie demonstracji i zablokowanie ruchu samochodowego w Brześciu.

Z jej niewielkiej emerytury wynoszącej 240 rubli (ok. 350 zł) władze zabierają połowę na poczet grzywien. A ma już do zapłacenia, w przeliczeniu, prawie 4,5 tys. zł. Łącznie zatrzymano ją 10 razy, w areszcie spędziła 30 dni i siedmiokrotnie stawała przed sądem.

Listonoszka przyniosła Alenie nową porcję listów z Komitetu Śledczego, sądu i wydziału egzekucji kar.
Zdj. belsat.eu

Jak opowiada, odwiedziła już wszystkie cele aresztu w Brześciu. Jej “ulubioną” jest cela nr. 6., gdzie można było sobie „wyhodować wszy”. Właśnie do tej celi kupiła nowy kosz na śmieci, by zastąpić nim stary, wysłużony.

Alena nazywana jest często brzeską Niną Bahninską, gdyż podobnie jak 72-letnia opozycjonistka z Mińska nic i nikt nie jest w stanie zatrzymać jej przed wychodzeniem na akcje protestu. Jednak mało kto wie, że pani Alena mieszka we wsi Tkacze pod Prużanami. I by wziąć udział w niedzielnym proteście, co tydzień odbywa dwugodzinną podróż w jedną stronę pociągiem podmiejskim.

Sylwetka
Nina Bahinskaja. Kim jest “babcia z flagą”?
2020.09.04 09:51

Alena Hnauk urodziła się na Polesiu w 1957 roku, w rodzinie zwykłych kołchoźników. Jak opowiada, od zawsze wykazywała siłę charakteru.

W młodości wyróżniała się w sporcie, nauce i nawet została sekretarzem szkolnego oddziału Komsomołu. Udało jej się nawet zorganizować zamknięte posiedzenie komórki jej organizacji, z którego po prostu wyprosiła przedstawiciela partii. Wywołało to silny rezonans, a historia dotarła do pierwszego sekretarza okręgowego komitetu Komsomołu.

Później pojechała do Moskwy i wstąpiła na wyższą uczelnię kształcącą partyjne kadry.

– Trudno było się tam dostać, ale udało mi się. Studiowało tam wielu przywódców partyjnych. A ja, prosta dziewczyna ze wsi, zobaczyłem całą istotę systemu sowieckiego. I ta instytucja zrobiła ze mnie dysydenta, bo widziałem, że władze mówią jedno, a robią drugie. A kiedy zaczęła się pierestrojka, zaczął się formować Białoruski Front Narodowy, byłam w pierwszych jego szeregach – opowiada.

W 1993 roku uzyskała drugi zawód, oprócz prawa skończyła też ekonomię.

We swojej wsi kobieta nazywana jest „baptystką”, gdyż liczni na Białorusi przedstawiciele tego wyznania słyną z moralnej stanowczości. Jak twierdzi, niektórym ludziom w jej wsi nie podoba się to, że zawsze reaguje, gdy ktoś robi coś złego. Raz nawet padła ofiarą ataku jednej ze swoich sąsiadek, która rozbiła jej głowę. Wszczęto nawet z tego powodu sprawę karną.

– Wybaczyłam tej kobiecie, czekałem na jej skruchę przez dwa lata, ale zamiast tego ponownie mnie zaatakowała. Ale znowu nie udało jej się mnie zabić. Kiedy umarła, zamieszkał u mnie jej kot – opowiada.

Kot Wasiloczek to spadek po sąsiadce, która chciała zrobić krzywdę pani Alenie.
Zdj. belsat.eu

Aktywistka prowadzi zdrowy styl życia i co dzień rano niezależnie od pory roku i pogody wylewa na siebie wiadro lodowatej wody. W 2016 r. wzięła udział w zimowych zawodach pływackich, do których zgłosiła się, praktycznie nie umiejąc pływać. Jak relacjonuje, w ciągu tygodnia opanowała z trenerem pływanie i zdobyła drugie miejsce wśród kobiet.

– To mój najważniejszy medal – za odwagę, mówi pokazując swoje trofeum.

Medal pani Aleny za zajęcie drugiego miejsca w Mistrzostwach Białorusi w Pływaniu Zimowym.
Zdj. Belsat.eu

Pani Alena urodziła czworo dzieci. Najstarsza córka Tacciana, ma 45 lat. Trzy lata młodszy syn Jauhien zginął w 2005 roku. Oprócz tego ma jeszcze dwoje młodszych dzieci – córkę i najmłodszego syna, który ma teraz 25 lat. Jak twierdzi, dzieci w pełni akceptują jej udział w akcjach protestu. Z najmłodszym synem siedziała nawet w areszcie tymczasowym. Milicja pochwyciła go, gdy poszedł wstawić się za zatrzymaną już matką.

Alena i jej dzieci.
Zdj. belsat.eu

Emerytka-demonstrantka mówi, że chce jej się płakać ze wzruszenia, gdy myśli o protestach i widzi, jak zmienili się Białorusini.

– A co najważniejsze, na rękach protestujących nie ma krwi, ponieważ nie można zbudować nowego normalnego kraju, gdy doszło się do władzy z zakrwawionymi rękami. Takie jest duchowe prawo – podkreśla.

Listy z sądów przychodzą jak z taśmy produkcyjnej, mówi Alena.
Zdj. Belsat.eu

Nie zgadza się więc z hasłem często pojawiającym się na demonstracjach „Nie zapomnimy, nie wybaczymy”. Uważa, że takie podejście mogłoby doprowadzić do wojny domowej

– Myślę, że władze nie mają już takiej siły. Ich statek ma wiele dziur. I pojawiają się coraz nowsze. Każdy, nawet najmniejszy protest tworzy nowe dziury, nawet gdy wychodzę na niego sama. Nie mają czasu na ich łatanie. Jestem pewna, że ten statek zatonie – to tylko kwestia czasu – dodaje.

Jeden z obrazów poświęciła Alenie Hnauk brzeska malarka Hanna Redźko.
Zdj. Belsat.eu,

al, jb, fot. mch/ belsat.eu