Kłamstwa w kartach pacjentów, niedobór odzieży ochronnej i brak testów dla medyków. Biełsat rozmawiał z lekarką 4. Miejskiego Szpitala Klinicznego w Mińsku, która anonimowo opowiedziała nam o pracy w czasach zarazy, cały czas ukrywanej na Białorusi.
– Z innego szpitala przywieziono do nas kobietę. Od razu trafiła w ciężkim stanie na reanimację. Zmarła w pół dnia. W epikryzie [karcie przebiegu leczenia] wpisano “zapalenie płuc”, ale od znajomych lekarzy wiem, że dwa testy na koronawirus miała pozytywne, a tylko jeden negatywny. Dlatego wpisano jej tylko zapalenie płuc. Miała 72 lata.
Trafiła do nas 23 marca wieczorem, a 24 marca o 10.00 rano już nie żyła. Ta pani przyjechała z Wilna.
Każdy z nas ma jakieś choroby przewlekłe, a ten wirus niszczy odporność, obciąża funkcjonowanie płuc i człowieka momentalnie dopada zapalenie płuc. Gdy zapalenie płuc jest normalne, bakteryjne, można w domu tydzień poleżeć i nie będzie takich objawów. Ale w tym wypadku, zgodnie z relacjami chorych, już drugiego dnia czuli, że nie mogą oddychać. Jakby ktoś stał im nogą na piersiach. Po prostu gasną.
Mieliśmy też pacjentkę 83-letnią, przyjechała z Paryża. U niej także zdiagnozowano “zapalenie płuc”. Był też mężczyzna, od 14 do 15 marca. Pobrali od niego wymaz, znaleźli grypę, ale nie znaleźli Covid-19. Zmarł w wieku 57 lat. Ale miał choroby współistniejące, cukrzycę.
– Tak, lekarze niczego nie ukrywają. Piszą to, co widzą, bo nie mają powodów do ukrywania. Jednak są kategorie klasyfikacji chorych, których nie wpisują, bo jest zakaz z góry. Zgodnie z Międzynarodową Klasyfikacją Chorób (ICD), każda choroba ma swój kod – literę alfabetu łacińskiego i liczbę. Także koronawirus ma swoje kody: inny dla śmierci wywołanej koronawirusem, a inny dla śmierci z powodu powikłań po zakażeniu koronawirusem. I wiem, że są kody chorób, których się u nas nie wpisuje.
Wszystko się dopiero zaczyna. Nie wiem, kiedy będzie szczyt epidemii. Może w połowie kwietnia, albo na początku maja.
Na Białorusi będzie bardzo dużo ofiar śmiertelnych i lekarze nie mogą milczeć. Wielu doktorów przerwało zmowę milczenia. Narasta presja moralna i wściekłość na to, że musimy okłamywać bliskich osób zmarłych.
– Technicznie nie zmieniło się nic. Praca jest taka sama, tylko warunki jej wykonywania są inne. Teraz pracujemy w skafandrach. Jesteśmy odizolowani, nie możemy wychodzić z budynku. Dopóki nie skończysz pracy, nie weźmiesz prysznica i nie przebierzesz się, nie wypuszczą cię z budynku. Przez cały dzień musimy nosić odzież ochronną: skafander, ochraniacze na buty, czepek, okulary, maskę z filtrem, rękawiczki. Po pracy nie wyrzucamy skafandrów, które powinny być jednorazowe.
Cały korpus, 4 piętra, przystosowano dla pacjentów z podejrzeniem Covid-19. Wszystkie oddziały, poza płucnym, rozwiązano. Część osób starszych, na przykład z wadami serca, przewieziono na oddziały kardiologiczne.
– Nie słyszałam o tym. Nie podpisywaliśmy niczego poza zgodą na pracę w warunkach pandemii z osobami 1 i 2 stopnia kontaktu. Nie wiem, jak to wygląda na innych oddziałach. Może dotyczy to lekarzy ze szpitala zakaźnego?
– Są bardzo szybko zabierani, ale wczoraj było kilku. Jeden mężczyzna zasłabł, zabrali go na reanimację. Bardzo szybko przysłano “box”, w którym zabrano go na zakaźny.
Problem w tym, że u nas pacjenci leżą po dwie osoby w sali. Wychodzi na to, że druga osoba była w strefie ryzyka, bo się kontaktowali. Na wyniki testów na Covid-19 można czekać dobę, a przez tą dobę ten drugi pacjent może się z kimś spotkać.
Na każdym oddziale jest 55-60 łóżek. Mamy tu 275 pacjentów plus tych na sali reanimacyjnej, to około 300 osób. I nasz korpus jest już pełen. 22 marca przywieźli do nas pierwsze dwie kobiety – przyjechały z Polski i USA. I w ciągu tygodnia szpital się zapełnił, nikogo już nie przyjmują. Pomagamy tylko tym, którzy teraz u nas leżą. Do tej pory nikogo nie wypisaliśmy, a w ciągu tygodnia 15 osób trafiło na zakaźny. A może i więcej.
– Gdy pracuje się w takim tempie, to nie ma czasu na zastanawianie. Jasne, że się boję. Nawet nie o siebie, tylko o bliskich, których mogę zarazić. Mogą ich zamknąć w szpitalu.
– Ordynatorka powiedziała nam, że jeśli u kogoś z personelu zostanie wykryty koronawirus, także zostaniemy zamknięci. Ale takie zakażenia były i nikogo nie zamykali. Może nie chcą potwierdzać, że dochodzi do zakażeń. Ludzie są wywożeni, nie informuje się, gdzie dokładnie zostali zakażeni. Boimy się tego i czekamy, ale na razie nie w kwarantannie.
– Powiedziano nam, że na 8. piętrze jest pokój do odpoczynku i przygotują go na czas izolacji. Ale gdzie mamy spać, nie wiemy. Pracuje u nas masa ludzi. Myślę, że nas zamkną i będziemy spać na swoich oddziałach.
– Tak. Narzeczony powiedział, że jak trzeba, to trzeba. Babci nie mówiłam. Mama oczywiście przeżywa, ale nie pokazuje tego. Nie można pokazywać bliskim, że się martwię, więc mówię, że wszystko będzie dobrze.
– W 4. Miejskim Szpitalu Klinicznym zarabiamy średnio tysiąc rubli [1640 złotych]. To stawka za 7 dyżurów miesięcznie.
– Tak, powiedzieli nam, że jest taka decyzja. Jeśli wszystko będzie zorganizowane, to wypłaty wzrosną od 20 do 100 proc., ale nie bardzo rozumiem, jak to zrobią.
– Pracuje u nas tylko kilku lekarzy w wieku emerytalnym. Zasadniczo wszyscy są spokojni, ale drażnią nas kłamstwa Ministerstwa Zdrowia, ich statystyki, w których wszystko ukrywają. Wszyscy są zszokowani tym, jak politycy manipulują rzeczywistością.
– Uważają, że do wykrycia koronawirusa potrzebne są trzy pozytywne wyniki testów. Bywa, że dwa są pozytywne, a jeden negatywny. Albo najpierw piszą prawdę, a potem wycierają ją z kart, jak to było z aktorem [Wiktarem Daszkiewiczem], któremu wpisano zapalenie płuc o nieznanej przyczynie. Jak to możliwe, skoro wzięto od niego wymaz?
Dopóki władze nie mówią prawdy o zakażonych i zmarłych, ludzie dalej będą chodzić na grille, do klubów, zachowywać się, jakby to ich nie dotyczyło.
– Powiedziałabym, że 2-3 razy. Na przykład na oddziale płucnym leży 55 osób ze zdiagnozowanym zapaleniem płuc. Zwykle połowę łóżek zajmują chorzy na astmę. Teraz mamy tylko przypadki zapalenia płuc.
U nas wzięto wymazy od każdego pacjenta, 290 osób.
To możliwe, jeśli wymazy nie są podpisane.
– Od nas nikt jeszcze nie wziął wymazów. Jest polecenie, by zakażonych medyków nie hospitalizować. Jeśli nie mamy objawów, lub są one lekkie, mamy pracować. Dlaczego? Bo nie będzie komu pracować. Ale nie zapewniają nam potrzebnego sprzętu. Mówią, że nie ma i już.
Musieliśmy sami kupować maski z filtrem i kombinezon lakierniczy. Na oddziale reanimacyjnym nie ma niczego, nawet kombinezonów. Wydaje mi się, że większość personelu się zakazi.
I mówienie, że medycy nie zachowują zasad bezpieczeństwa, to plucie nam w twarz. Możemy tylko myć ręce.
A ręce po 24 godzinach mycia w środkach dezynfekcyjnych wyglądają jak nieheblowane deski. Były też poparzenia siatkówek od lamp kwarcowych – wydali nam plastikowe okulary, które nie chronią przed promieniowaniem UV.
Wywiad został przeprowadzony pod warunkiem zachowania anonimowości
aa, pj/belsat.eu